Kryzys na trasie
Czwartek, 1 lipca 2010 | dodano:04.07.2010
Jest to wpis z czwartku piszę go w niedziele bo dopiero teraz doszedłem do siebie choć zakwasy są nadal. W czwartek rano przyjechał do mnie Pabloss (http://www.bikestats.pl/rowerzysta/pabloss), postanowiliśmy pojechać w teren, kierunek znany już i przerabiany wielokrotnie, czyli Przechyby później zjazd do Szczawnicy i powrót z powrotem. Miałem ciężkie kilka dni za sobą ale nie sądziłem że odbije się to aż tak bardzo na mojej kondycji fizycznej. Już od początku podjazdu na Przechybe nie czułem tzw. powera w nogach. Jechało mi się ciężko i ociężale, wydolnościowo było ok, po prostu mięśnie nie miały mocy. W tempie 6 km/h wtoczyłem się na górę. Pociłem się przy tym niesamowicie, a mimo że było gorąco miałem gęsią skórkę. Widziałem już że nie jest dobrze. Po odpoczynku w schronisku jednak chęć zjazdu do Szczawnicy zaważyła na tym że pojechałem zamiast wrócić do domu.
Zjazd do Szczawnicy w akcji Pabloss
a to ja jeszcze uśmiechnięty
Po fajnym, szybkim zjeździe pojechaliśmy na obiad. Następnie wyruszyliśmy w drogę powrotną na Przechybe czarnym szlakiem. Od samego początku jechałem bardzo wolno i nie mogłem przyśpieszyć nawet na moment, droga była całkiem prosta (w normalnej formie) jednak dla mnie to była męka, każde następne 100 metrów sprawiało że byłem coraz słabszy (piłem dużo i jadłem), w końcu mniej więcej w połowie drogi poczułem skurcze w nogach, musiałem zejść i prowadzić rower. Było mi mi głupio że Pablos zamiast jechać swoim tempem szedł razem ze mną. Kilka razy próbowałem wrócić na rower jednak za kolejnym razem praktycznie spadłem z roweru. Skurcze nóg były tak mocne że nie mogłem zgiąć nóg w kolanach. Położyłem się na środku drogi, kiedy udało mi się zgiąć nogi próbowałem rozciągać mięśnie, ból był straszny, po kilku minutach postanowiłem zawrócić i pojechać autobusem do domu. Kiedy zjeżdżałem na dół skurcze nóg na chwile odpuściły, za to pojawiły się kurcze ramion i dłoni po prostu pięknie. Kiedy dojechaliśmy do Szczawnicy okazało się że nie ma autobusu w Krościenku też nie było. Tak wiec po pół h odpoczynku postanowiłem że spróbuje wrócić szosą na rowerze. Dobrze że droga była prawie cały czas w dół (każe lekki wzniesienie to drastyczny spadek prędkości i kurcze), dzięki Pablosowi, który jechał z przodu mogłem się wieźć na jego kole i tak dojechałem szczęśliwie do domu (45km). Wprowadzałem rower do domu z okropnymi kurczami mięśni, szybka kąpiel, nie miałem siły nic zjeść, położyłem się do łóżka, po 3 h byłem w stanie zejść i zjeść obiad. Mój stan było można porównać do maratończyka który przekraczając linie mety pada ze zmęczenia. Teraz kilka dni odpoczynku muszę się zregenerować. Dzięki Pablos za pomoc i koło w drodze powrotnej.
Zjazd do Szczawnicy w akcji Pabloss
a to ja jeszcze uśmiechnięty
Po fajnym, szybkim zjeździe pojechaliśmy na obiad. Następnie wyruszyliśmy w drogę powrotną na Przechybe czarnym szlakiem. Od samego początku jechałem bardzo wolno i nie mogłem przyśpieszyć nawet na moment, droga była całkiem prosta (w normalnej formie) jednak dla mnie to była męka, każde następne 100 metrów sprawiało że byłem coraz słabszy (piłem dużo i jadłem), w końcu mniej więcej w połowie drogi poczułem skurcze w nogach, musiałem zejść i prowadzić rower. Było mi mi głupio że Pablos zamiast jechać swoim tempem szedł razem ze mną. Kilka razy próbowałem wrócić na rower jednak za kolejnym razem praktycznie spadłem z roweru. Skurcze nóg były tak mocne że nie mogłem zgiąć nóg w kolanach. Położyłem się na środku drogi, kiedy udało mi się zgiąć nogi próbowałem rozciągać mięśnie, ból był straszny, po kilku minutach postanowiłem zawrócić i pojechać autobusem do domu. Kiedy zjeżdżałem na dół skurcze nóg na chwile odpuściły, za to pojawiły się kurcze ramion i dłoni po prostu pięknie. Kiedy dojechaliśmy do Szczawnicy okazało się że nie ma autobusu w Krościenku też nie było. Tak wiec po pół h odpoczynku postanowiłem że spróbuje wrócić szosą na rowerze. Dobrze że droga była prawie cały czas w dół (każe lekki wzniesienie to drastyczny spadek prędkości i kurcze), dzięki Pablosowi, który jechał z przodu mogłem się wieźć na jego kole i tak dojechałem szczęśliwie do domu (45km). Wprowadzałem rower do domu z okropnymi kurczami mięśni, szybka kąpiel, nie miałem siły nic zjeść, położyłem się do łóżka, po 3 h byłem w stanie zejść i zjeść obiad. Mój stan było można porównać do maratończyka który przekraczając linie mety pada ze zmęczenia. Teraz kilka dni odpoczynku muszę się zregenerować. Dzięki Pablos za pomoc i koło w drodze powrotnej.
Dane wycieczki:
Km: | 108.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:07 | km/h: | 17.66 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | MMS (Merida Matts Speed) |
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj